niedziela, 28 stycznia 2018

Led Zeppelin: Kiedy Giganci chodzili po Ziemi

Tytuł: Led Zeppelin: Kiedy Giganci chodzili po Ziemi
Autor: Mick Wall
Wydawnictwo: KAGRA, Poznań 2009
Przełożył: Michał Kapuściarz


Przez dwanaście lat swego istnienia Led Zeppelin na zawsze zmieniło przemysł muzyczny. Powstała na gruzach The Yardbirds grupa, miast bazować na znanej marce, odcięła się od swoich korzeni, zmieniając nazwę i inkorporując do sprawdzonej rockowej formuły elementy bluesa, folku czy psychodelii. Powstała w ten sposób mieszanka zachwyciła miliony fanów na całym świecie - Led Zeppelin szybko stało się międzynarodową sensacją, później natomiast największym zespołem świata. Krytycy nie zostawiali na nich suchej nitki (zabawne, że jedyną osobą, która stwierdziła że wkrótce będzie to coś wielkiego był młody... Lenny Kaye), fani walili na koncerty drzwiami i oknami a konkurencyjne grupy nie chciały przed nimi grać, zdając sobie sprawę z tego, że nie mogą się z nimi równać. Plant, Page, Jones i Bonham byli na samym szczycie - a nie od dziś wiadomo, że stamtąd jedyna droga prowadzi tylko w dół.


"Kiedy Giganci chodzili po Ziemi" to nieautoryzowana biografia Led Zeppelin autorstwa weterana: Micka Walla - dziennikarza muzycznego, autora wydawnictw, poświęconych m.in. AC/DC, Pearl Jam, Guns N'Roses, Black Sabbath czy Lemmy'emu. Biografia wnikliwa, zaczynająca od absolutnych muzycznych początków zarówno poszczególnych członków zespołu (nie zabrakło np. obszernych fragmentów poświęconych The Yardbirds czy The Band Of Joy), jak i najważniejszych osób z ich otoczenia (jak chociażby Petera Granta - legendarnego menedżera, któremu artyści zawdzięczają wysokie zarobki), a kończąca na reaktywacji w ramach "Celebration Day" i życiu po definitywnym zakończeniu działalności. grupy. Jak to w tego typu publikacjach, znajdziemy tu kulisy powstawania poszczególnych krążków czy numerów, ciekawostki z życia prywatnego muzyków, liczne wywiady (i wysokiej jakości zdjęcia) - wszystko to, co chcieliby wiedzieć fani Led Zeppelin. A że jest to biografia nieautoryzowana, to nie zabrakło również tych mniej chlubnych kart w historii kapeli (liczne problemy z narkotykami) czy historii, o których nie wszyscy lubią opowiadać (incydent z rekinem, bardzo nieletnie groupies, trans-seksualna prostytutka Jonesa itp.). Dowiemy się o tym jak wyglądał tryb życia muzyków w trasie, jakże kontrastujący przecież z tym rodzinnym.

Wall nie ocenia; liczne zdrady, po-koncertowe szaleństwa czy orgie na backstage'u opisywane są w sposób, cóż, dziennikarski - podaje (głównie) suche fakty, zostawiając nam, czytelnikom, ich interpretację. Oprócz rzetelnej kronikarskiej roboty, autor postanowił jednak w przypadku tej książki nieco poeksperymentować, wcielając się w niektóre postacie, opowiadając pewne wydarzenia niejako z ich perspektywy i to już niestety mi się średnio podobało. Co innego, gdyby były to bezpośrednie cytaty bohaterów, ale trzeba postawić sprawę jasno: to fikcja. Tak, oparta na wywiadach czy artykułach, ale jednak fikcja - a na nią miejsca w biografii być nie powinno. Nie ukrywam jednak przy tym, że ostatni taki fragment, będący smutnym zamknięciem historii Bonhama chwyta ze serce, sprawiając że aż łezka się w oku kręci. Popisał się tutaj Mick wyczuciem, sprawiając że zaczyna nam brakować tego starego wariata...

Całość zamyka się w 430-stu stronach i czyta się to wszystko jednym tchem, nawet jeśli jakimś wielkim fanem Led Zeppelin się nie jest. Doceniałem ich wpływ na rozwój muzyki (w tym również i ciężkich brzmień), widziałem i świetnie bawiłem się na koncercie Roberta Planta, ale to wszystko: żadnych płyt, plakatów, peanów na cześć "najlepszego zespołu w historii". A jednak zostałem pochłonięty przez te, szalone przecież, czasy: czasy, w których muzycy traktowani byli niczym pół-bogowie, żyjący tak jakby miało nie być jutra, w których narkotyki brało się całym garściami, a dziewczyny ustawiały się w kolejkach do łóżka. Dziś czasy się zmieniły; zmienili się też sami artyści. Czy to dobrze czy źle - nie mnie oceniać. Faktem jest jednak to, że drugiej takiej grupy po prostu nie będzie - tak jak po śmierci Bonhama, nie było drugiego takiego perkusisty.


Autor: Tomasz Michalski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz