czwartek, 10 sierpnia 2017

Wacken Open Air 2017


Flotsam and Jetsam - całkiem pozytywny występ, choć jak dla mnie to za krótko (45 minut). Szkoda, że nie zagrali tym razem "Doomsday for the Deceiver", no ale było "Desecrator" i "Hammerhead". No i czadersko melodyjny "Iron Maiden". Eric w gustownym, zielonym wdzianku :D

Annihilator - godzinka z Annihilator upłynęła w bardzo przyjemny sposób. Zdecydowanie wolę te koncerty z Jeffem na wokalu, niż z Paddenem. Początek niemrawy, bo oczywiście zaczęli od "Suicide Society", ale później już z górki m.in. "King of the Kill", "Alison in Hell", czy "Phantasmagoria (!).
 


Ross The Boss - czyli gramy Manowar po staremu. Hmm... wyszło jak wyszło (bardzo przeciętnie), no ale fajnie było usłyszeć tych kilka staroci. "Blood of the Kings", "Blood of My Enemies", "Fighting the World", "Hail and Kill".

Europe - no i to jest jakiś fenomen. Panowie wychodzą bez większej spiny, fajnie się bawią na scenie i grają dosyć lajtową muzę, a na ich koncercie - dzikie tłumy. Bardzo pozytywny występ, a końcowe "The Final Countdown" to ciary, ciary i jeszcze raz ciary. Na kolanach!

Accept - nietypowy koncert. Na początek trochę nowości (w tym premierowo "Die by the Sword"), później sam Wolf z orkiestrą (chwilami bardzo fajne, ale momentami przynudzał), a później godzinny Accept orkiestrowy. Szczerze - średnio to wypadło, pomimo tego, że lubię takie orkiestrowe dodatki. Po prostu ta muza jest zbyt kwadratowa momentami i orkiestra była na siłę doklejona. W niektórych utworach to zupełnie nie pasowało...

Mayhem - "De Mysteriis Dom Sathanas" i wszystko w temacie. Była moc, mrok i siara ze smołą. Jak dla mnie na spory plus.

Nile - łooo Panie co tu się odpierdzieliło. Moc i potęga. Trzy wokale rozwalały system, a do tego potężna ściana dźwięku. Miazga!

Sanctuary - na ten koncert z lekka ostrzyłem sobie ząbki. No le niestety Warrel zawalił sprawę. Początek koncertu niezbyt wokalnie mu wyszedł, a do tego pierdzielił sporo głupot pomiędzy numerami. Pod koniec głos mu się rozkręcił i było nieźle. No i niestety, ale wygląda jak siedem nieszczęść... szkoda chłopa, że przegrywa walkę z uzależnieniem... Muzycznie - moc.

Grave Digger - setlista - moc, bo zagrali prawie same utwory ze średniowiecznej trylogii. Muzycznie - tutaj mam zgrzyt, bo Axel gra po swojemu i niestety pozostawia sporo "wolnego" miejsca w przestrzeni. Bas i perkusja tego nie wypełniają należycie i np. podczas solówek wieje nudą. Druga gitara na koncerty i będzie miodzie ;) Ogólnie spoko koncert.

Paradise Lost - pozytywnie, ale niestety dopadł mnie jakiś moment słabości i zasypiałem na stojąco. W połowie nastąpiła ewakuacja. Było "As I Die" i to jest to. No ale było też "One Second" i pytanie po co? ;)

Apocalyptica - nie oczekiwałem niczego (choć planowo grali tylko utwory Metalliki) i na początku tak było. Ale jak doszedł perkusista w okolicach 3 kawałka, to zrobiło się całkiem interesująco. A do tego zagrali "Orion", czy "Escape" (!)

Emperor - klasa! Co prawda ku rozczarowaniu niektórych ( ;) ) nie wystąpili w pełnym rynsztunku scenicznym, ale to co zagrali, to klasa sama w sobie. Jak dla mnie to petarda festiwalu. Była moc, była potęga, było zniszczenie i było piekło. Kurtyna!
 
Megadeth - dobrze i tylko dobrze :) Megadeth gra koncerty na odpowiednim poziomie i to jest stałe. Jak dla mnie za dużo kawałków z nowej (całkiem fajnej płyty), bo na festiwalu wolałbym bardziej przekrojowy set. No ale z drugiej strony zagrali przecież i "In My Darkest Hour" (wielbię!), "Wake Up Dead", "Hangar 18", "Tornado of Souls", "Symphony...", "Mechanix" (!), "Peace Sells...", czy "Holy Wars".

Rage - sobota w samo południe i Rage na scenie. Bardzo fajny koncert. Kilka klassikierów ("Don't Fear the Winter", "Black in Mind", "Higher than the Sky" z fragmentem "Holy Diver", czy "From the Cradle to the Grave"), premierowy "Season of the Black" i nowości. Co fajne, to nowsze numery nie odstają w żaden sposób od staroci. Bdb koncert.

Alice Cooper - Alicja, czyli Vincent ( :D ) jak zwykle ze sporym teatrem i rock'n'rollem. Wokalnie niestety były momentami spore zgrzyty, no ale nie zaglądajmy w metrykę... Wszystko i tak rekompensowała blond gitarzystka Nita Strauss. Co dziewczyna wymiata na wiośle, to nie mam pytań. Na koniec dowalili brawurowe wykonanie "Ace of Spades" w którym wokalną klasę pokazał... gitarzysta Chuck Garric

Amon Amarth - wikingowie nie zostawili złudzeń - koncertowo są wielcy. Świetna oprawa wizualna i niezła setlista. Trochę denorwowały zaniki gitar na początku, ale po 3-4 numerach akustyk się ogarnął i było nieźle. Gościnnie Doro w "A Dream That Cannot Be". Jeden z lepszych koncertów tego festiwalu.

British Lion - po AA szybki marsz do namiotu koncertowego. Tam kawałeczek Primal Fear z końcówką "Chainbreaker", "The End Is Near" i "Metal Is Forever", a później już Stefan i jego Lwy. Rozwala mnie luz i lajtowe podejście do grania tej kapeli. Wygląda to jakby koledzy po robocie spotkali się w garażu sobie pograć na luzie. Nikt nie przejmuje się niczym i o to w sumie chodzi. No i ten... wokalista, co ekspresja, to nie mam pytań. Steve po swojemu ;)

Tankard - ło jaaaaa!!! Po raz pierwszy (wreszcie!) widziałem i muszę przyznać, że zostałem rozwalony na kawałeczki. Petarda, petarda i jeszcze raz petarda. To co się działo pod sceną, to głowa mała. Szaleństwo. Na scenie równie wesoło. Muzycy nakręceni jakby mieli -naście lat i cały czas w ruchu. Geremia - MISZCZ!! Ogólnie miazga!

Kreator - to już zespół instytucja i swoje koncerty grają na pełnej profesce. Po tankardowych szaleństwach tutaj było wszystko takie bardzo grzeczne i wygładzone. Oprawa - miazga. Setlista też elegancka. Dobry koncert. O dziwo zabrakło "Flag of Hate"... hmm... czyżby polityczna poprawność?

I punkt którego najbardziej żałuję - Candlemass. Niestety Megadeth ciut opóźnił początek koncertu, a na koniec lekko sobie wydłużyli występ. No i mój spacer do koncertowego namiotu trwał na tyle długo, że w połowie drogi odpuściłem, bo zdążyłbym może na 2 ostatnie numery. A okazało się, że Candlemass zagrali w całości płytę "Nightfall"... no kurde... jak tak można? :D Jakbym wiedział, że tak chcą zagrać, to urwałbym się z końcówki Megaśmierci...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz