sobota, 14 lipca 2012

Rychu Bieniek - wspomnienie...

Dlaczego o Nim… Dlatego, że tyle osób pamięta. Dlatego, że ludzie mieli i nadal  po latach mają potrzebę, żeby organizować mu koncerty, a z czasem -  doroczny festiwal.

Rysiek jako małolat zwariował na punkcie metalu. Podobnie jak wielu z nas, ale do tego stopnia, że chciał być jego częścią. Mieszkał w Świeciu nad Wisłą, miał wielu kumpli, którzy dzielili jego pasję. Kwestią czasu było kiedy Rychu (pieszczotliwie zwany przez niektórych Ździchem), zainstalował sobie w garażu perkusję. I od tej pory... napierdalał. Podobno na jednym z pierwszych koncertów niechcący zmasakrował werbel.





Lata mijały, Rychu nie odpuszczał, ćwiczył i rozwijał się. Grał różne style: metal, rock, bawił się
w progresję, chłonął każdą wiedzę na temat perkusji. Marzył mu się jazz z jego bogactwem możliwości  - wyzwanie dla każdego ambitnego perkusisty. Grał z różnymi zespołami, trochę nagrywał.

W 2000 roku reaktywował się metalowy zespół, w którym Rychu udzielał się wcześniej. Ten zespół to, znany już wtedy starym wyjadaczom Armagedon. I wtedy, w sierpniu 2000 roku, stało się... Rychu zginął w wypadku wracając z próby. Armagedon odpuścił reaktywację na kolejnych 6 lat. Przyjaciele Rycha zaczęli organizować dla niego koncerty, które po dwóch latach przerodziły się w Festiwal Mocnych Brzmień z częścią konkursową dla młodych kapel. W tym roku już X edycja... Chciałoby się powiedzieć szacun dla przyjaciół, ale dla nich cel tego wszystkiego to właśnie szacun dla Ryśka.

Prośba dla tych, co tam będą - wypijcie za Rycha, wspomnijcie go. Festiwal to dowód na to jaką darzono go przyjaźnią i szacunkiem - jako świetnego kumpla i muzyka. To był ostatni koleś któremu można by źle życzyć - pozytywny, uśmiechnięty, pogodny. Ale też konkretny i pracowity, nie marnował czasu i energii na pierdoły, wiedział, co chce osiągnąć i wytrwale do tego dążył. Granie brał na serio, nie było zlituj, można było na nim polegać, czy to próba, czy koncert. I to, obok talentu i warsztatu, stawiało go tak wysoko jako perkusistę. Niestety, nie zdążył rozbujać się z profesjonalną karierą. Zgasł  w wieku 25 lat.





Jego przyjaciele wiedzą, że po jego odejściu nie da się opisać poczucia żalu, straty i niesprawiedliwości. Tak jak zresztą każdy z nas kto stracił kogoś bliskiego. Polskie powiedzonko brzmi: "Złego licho nie weźmie", ale w przypadku Rycha Bieńka, angielskie jest bardziej adekwatne: "Only the Good Die Young"...

M.

Możecie go posłuchać tutaj