środa, 24 marca 2010

Wspomnienie


Krzysiek Gugnacki
(03.05.1984 – 13.02.2010)


Krzyśka poznałem osobiście 30.03.2004 roku. Miało to miejsce przy okazji warszawskiego koncertu zespołu UDO. Pamiętam ten dzień jak wczoraj. Pierwsze nieśmiałe rozmowy, później wspólna zabawa przy barierce przez cały koncert. Dosyć szybko załapaliśmy wspólny język. Okazało się, że łączy nas pasja do muzyki heavy metalowej, piłki nożnej (angielska Premiership) i podobne spojrzenie na otaczający nas świat. Jaki był (cholernie ciężko mi pisać o Nim w takiej formie) Krzysiek? Mógłbym tutaj wpisać obszerną listę przymiotników, ale tego nie zrobię. Chciałbym na przykładzie kilku sytuacji opowiedzieć o Nim.


Po wspomnianym na wstępie koncercie wracałem samotnie do Wrocławia. Krzysiek z kolegą przez kilka godzin musieli czekać na pociąg. Zmęczony długą podróżą, kładę się spać grubo po 6-tej rano i jeszcze wysyłam smsa: "ja już w łóżku, dobranoc". Odpowiedź: "to super, my jeszcze 20 min. i pociąg, więc luz".

Inna sytuacja. Jedziemy na Wacken w 2009. Krzysiek miał przyjechać z kolegą do Wrocławia dzień wcześniej i spokojnie mieliśmy pojechać na festiwal. Coś tam się popsuło i nastąpiła zmiana planów. Spotkamy się gdzieś na trasie podróży do Niemiec. Do późna w nocy trwają internetowe konsultacje, gdzie to będzie, żeby było jak najlepiej. W końcu mamy jakąś miejscowość, do której jest połączenie kolejowe ze Szczytna i jest ona blisko naszej zachodniej granicy. Na drugi dzień spotykamy się w wyznaczonym miejscu koło 15-tej. Pytam Krzyśka jak jechałeś? "A od 6-tej rano z kilkoma przesiadkami" i pokazuje mi rozpiskę z podróży. Jestem mocno zdziwiony, bo widzę, że po drodze miał 6 przesiadek. Mówię: "mogłeś powiedzieć, że to takie uciążliwe będzie, to spotkalibyśmy się gdzieś wygodniej dla Ciebie". "A coś ty, przynajmniej podróż mi się nie dłużyła" i uśmiech od ucha do ucha. Ten uśmiech to był taki charakterystyczny znak rozpoznawczy, taka wizytówka. Tak było zawsze, zero narzekania, czy marudzenia. Nieważne, czy zmęczony po długiej podróży, czy po 3 dniach festiwalu i kilku koncertach zaliczonych przy barierce. Nieważne, że po koncercie trzeba jeszcze telepać się kilka długich godzin pociągiem do domu, że połączenie nie jest dogodne itp. Nigdy nie było z tym problemu, wręcz przeciwnie - zawsze naśmiewaliśmy się z tego. Krzysiek często mówił: "ja i tak mam wszędzie daleko, więc co mi da marudzenie?".

Jedziemy na nasze pierwsze Wacken w 2005. Ciemna noc, my gdzieś w Niemczech totalnie zagubieni od jakiejś godziny nie wiemy gdzie jesteśmy. Jedziemy na "wyczucie" i próbujemy zorientować się na mapie. Pierwszy wyjazd, sporo nerwów z samochodem od początku wyprawy, a tu jeszcze pobłądziliśmy. Dojeżdżamy do malutkiej miejscowości, której nazwy oczywiście nie ma na mapie. W "centrum" skrzyżowanie z inną drogą i 3 drogowskazy do innych miejscowości. Krzysiek bierze mapę, latarkę i sprawdza po kolei nazwy. Po chwili wraca do samochodu z uśmiechem i stwierdza: "oczywiście na mapie nie ma żadnej".

Jestem w Krakowie na dworcu PKP. Dzień wcześniej był koncert Therion, Grave Digger i Sabaton. Siedzę i zastanawiam się czy pojechać do Warszawy na ten sam zestaw, czy wracać do domu. Sms od Krzyśka: "i co będziesz w Wawie?", odpisuję: "nie wiem, właśnie na PKP siedzę i dumam. Za 20 min pociąg do Wro., a za 40 do Wawy". "To daj znać co wydumałeś". Decyduje się na stolicę i już w pociągu kolejny sms: "zgaduję, że jedziesz do Warszawy :)", lekko zdziwiony pytam skąd wiedział. "Pomyślałem, co ja bym zrobił. Do zobaczenia za kilka godzin". W temacie koncertów to mieliśmy takie samo podejście. Nazywaliśmy to "Metal Heart" - nie ważne jak daleko, nie ważne zmęczenie, nie ważne komplikacje i trudności. Wsiadam w pociąg, czy autobus i jadę. Zmęczenie, niewyspanie - to zawsze można było "odrobić".

Warszawa i jakiś koncert, po którym nocujemy u koleżanki. Do domu docieramy koło 3 w nocy. Kładziemy się spać, a Krzysiek oznajmia, że chyba wstanie rano na PKS bezpośrednio do Szczytna. Odjazd o 6-tej rano. Nie dowierzam, bo przecież spania zostało raptem ze 2h, a nie muszę wspominać o zmęczeniu po koncercie. Krzysiek twardo przekonany o swojej racji argumentuje, że dzięki temu będzie w domu o 11-tej. Zasypiam i po chwili ktoś mnie brutalnie wyrywa ze snu. "Chodź zamknij za mną drzwi, bo ja jadę", oczywiście z uśmiechem zadowolenia od ucha do ucha, który rozwala mnie totalnie. Około 11-tej pakuje się w autobus PKS do Wrocławia. Sms: "ja dojeżdżam właśnie do Szczytna i za chwilę do łóżka spaaaać, a ty jak?". Odpisuję, że spoko, za chwilę ruszam do domu. Po pół godzinie kolejna wiadomość: "o ja jebie... we Wro. będziesz dopiero po 19-tej. Trzymaj się. Metal Heart". Zmęczony, niewyspany, a jeszcze sprawdził na necie o której będę w domu...

Koncert Sabaton w Poznaniu. Pytam Krzyśka jak wraca do domu. Mówi, ze jedzie do Warszawy, bo tam za dwa dni koncert In Flames. Ja na to, żeby jechał z nami do Wrocławia, bo jesteśmy busem i miejsce się znajdzie. Będzie okazja pogadać, a jutro wyskoczymy na Sabaton we Wrocławiu. Krzysiek bez większego namysłu mówi, że nie ma problemu. Po chwili dodaje, że 3 koncerty w 3 dni i w dodatku w 3 różnych miastach to jest coś, co szkoda odpuścić. W domu tak się zasiedzieliśmy, że spóźnieni jesteśmy na polski support. Krzysiek dodatkowo urywa się z końcówki koncertu Szwedów, bo koniecznie chce zdążyć na pociąg do stolicy. Wyszło na to, że tych wrocławskich koncertów to niewiele widział. Ale czy to tylko o to chodziło?

Muzyczna pasja to nie tylko koncerty, czy płyty. To również ogrom prac i poświęcony czas na MetalSide. Ten serwis to było Jego oczko w głowie. Pomysły, koncepcje, zmiany, nowości o tym wszystkim potrafił rozmawiać godzinami. Nie raz i dwa zwyczajne "jesteś?" na gg pod wieczór kończyło się "idziemy spać, bo za oknem już jasno". Pamiętam jak serwisowe forum miało awarię i nie udało się uratować bazy danych. Kilka lat pisania poszło "z dymem". Któregoś dnia dostaję linka na gg i opis: "zerknij sobie i powiedź co o tym myślisz". Pod linkiem puściuteńkie forum z pozakładanym działami jak na tym starym. Myślę, ok, można spróbować zacząć od początku. Krzysiek pisze: "forum to nie ilość postów i tematów, to ludzie zgromadzeni wokół niego". I tak zawsze było, na każdym koncercie obowiązkowe spotkanie z którymś z forumowiczów, wspólne rozmowy i piwko. Dla każdego miał czas na chociaż chwilę rozmowy. Na forum przyjacielska atmosfera, wręcz rodzinna. To wszystko potwierdziło się po 13.02. Reakcja większości z nas był podobna. Krzysiek miał dar przyciągania ludzi do siebie. Wiele osób mówiło, że spotykając się z Nim po raz pierwszy miało wrażenie, że znajomość trwa od lat. Swoją otwartością, szczerością, optymizmem i dobrocią zarażał wszystkich dookoła. Czasami były to bardzo banalne sprawy. Jestem na jakimś koncercie i dostaję smsa: "widzę na gg, że bawisz się na koncercie, jak jest? A w Premiership padły dzisiaj wyniki...". Innym razem jestem na jakimś ważnym meczu piłki nożnej mojej drużyny. W przerwie wiadomość: "widzę, że do przerwy 2:0, więc pozamiatane. Ja na piwko idę, więc jedno wypiję za wygraną :)". Kiedy indziej coś mi szwankuje w komputerze, więc wysyłam mejla z opisanymi objawami. W odpowiedzi dostaję: "dziwne to, ale gdzieś poczytałem co i jak. Zainstaluj programik z załącznika i w nim zrób to, to i to...". Na co dzień żyjemy właśnie takimi drobnymi sprawami i tutaj można było się przekonać o tym jaki był Krzysiek. Zawsze skory do pomocy w każdej sprawie, czy to przyjaciołom z problemem w życiu osobistym, czy też komuś zupełnie obcemu w promocji podziemnego koncertu. Nigdy nie było problemu, braku czasu, czy czegokolwiek innego. Zawsze za to było: "jasne", "spoko", "damy radę" itp. Mówi się, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, a ja dodałbym, że w życiu codziennym też. Wielkie słowa nie są potrzebne, czasami wystarczą nawet najdrobniejsze gesty, czyny.

Wracamy z Wacken 2009 i prosto z Niemiec jedziemy do Niechorza. Tutaj nocujemy i na drugi dzień odprowadzam Krzyśka na PKS. Oczekując na autobus oczywiście omawiamy jakieś tam nasze sprawy. Czas pożegnania i tradycyjne "dzięki za wszystko i do zobaczenia gdzieś w Polsce". Tego dnia po raz ostatni widziałem Krzyśka.

Dziękuję Opatrzności, że miałem okazję na swojej drodze życia spotkać Krzyśka. Pomimo tego, że był młodszy ode mnie, to ja sporo się nauczyłem dzięki tej znajomości. Wiem, że moje życie jest bogatsze i bardziej wartościowe. Może i trochę to brzmi jak pusty frazes, ale ja nic na to nie poradzę. Kto znał Krzyśka, ten na pewno uśmiechnie się na te słowa. Dzień przed napisaniem tego wszystkiego natrafiłem na cytat:

"ludzie naprawdę nie odchodzą po śmierci, mamy tyle dobrych wspomnień, że wystarcza nam ich do naszego kolejnego spotkania...".

Nic dodać i nic ująć. Krzysiek... wiem, że jesteś teraz w nowym, nieznanym nam świecie i tam kiedyś się spotkamy. Tymczasem Żegnaj Przyjacielu... byłeś mi jak Brat.
 


Piotrek "gumbyy" L.

9 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Nie znałem go ale po tym tekście mam dziwne uczucie jakbym o kumplu czytał...

Anonimowy pisze...

Rest In Pace Krzysiek

Anonimowy pisze...

Teraz zajrzałem i to czytam, to naprawdę współczuje Ci straty takiego przyjaciela.
Współczucia.[*]

Edi

Anonimowy pisze...

Fajnie napisane. W dzisiejszych czasach naprawde nieczesto ma sie takich kumpli. Tym bardziej go szkoda.

Anonimowy pisze...

Każdy z nas bedzie miał w sercu tylko dobre wspomnienia, dylko dobre uczucia bo taki własnie był Krzyś!
Ania

Anonimowy pisze...

Tego co mu to zrobił powinni kurwa zajebać.

Anonimowy pisze...

Only the good die young...
R.I.P. Krzysiek

Jason

Anonimowy pisze...

Czas nieubłagalnie leci, ale my pamiętamy...

Jason

Jason pisze...

Kolejny rok mija, coraz bardziej mam wrażenie, jak bym znał Krzyśka, chociaż, niestety, nigdy nie miałem okazji go poznać.
R.I.P. Krzysiek

Jason

Prześlij komentarz